Spotkania bez agendy to strata czasu
Wchodzisz na spotkanie. Na Teamsie już 7 osób, ósma dołącza, dziewiąta nie wiadomo po co zaproszona. Ktoś jeszcze „zaraz wraca, tylko kończy coś ważnego”. Jasne. Dobrze, że chociaż nie słychać odkurzacza w tle. Jeszcze.
Minuta, dwie… pięć. I potem klasyka: „Kto prowadzi?”, „O czym my w ogóle gadamy?”, „Ktoś coś ma do pokazania?”. I zaczyna się rytuał bez sensu – slajd z tytułem, pięć minut na szukanie pliku, mikrofon, który „chyba coś nie działa” i człowiek, który powinien to prowadzić, ale zniknął, bo „ma kolizję spotkań”.
To nie jest spotkanie. To symulacja produktywności. Festiwal korpo-śmieci i marnowania czasu, który można by przeznaczyć na faktyczne dowiezienie czegokolwiek.
Policzmy: 8 osób × 15 minut paplaniny = 2 godziny w dupie. A w Excelu i tak zostanie zero. Bo na końcu nikt nie wie, do czego doszliśmy, kto ma coś zrobić i czy w ogóle było po co się spotkać. Ale przecież najważniejsze, że „była dobra dyskusja”.
Nie była. To był chaos w 720p.
A jak powinno to wyglądać?
Użyj Kopajlota czy innego Czata Dżipiti i po prostu opisz mu temat, ale bez podawania szczegółów dotyczących nazwy projektu, nazwisk, tytułów dokumentów – słowem niczego co łączy się z danymi firmowymi. Nie chcesz wycieku danych, zaufaj mi. Dopisz, że agenda ma być krótka, max 4 punkty bo i tak dłuższej nikt nie będzie czytał.
Koniecznie sprawdź co dostałeś, sam przeczytaj i oceń czy ma sens. Wklej do notatnika. Popraw, i teraz uzupełnij o niezbędne dane, jeśli potrzeba. Agenda gotowa.